piątek, 9 października 2015

Prycza



Czuł się bardzo osamotniony i zagubiony. Co z tego, że miał już 15 lat. Na dworcu kolejowym był olbrzymi tłum ludzi. Tych w jego wieku poubieranych w mundury koloru khaki i szare mundury nie zawsze dobrze leżące na sylwetkach dziewcząt, a oprócz tego olbrzymia ilość tych, którym łza się kręciła w oku przy rozstaniu- rodziców. Na plecach lekko uwierał plecak.
Ach co to był za cud w porównaniu z innymi. Mały zgrabny kwadratowy tornister wojskowy, którego klapa obszyta była przemiłą w dotyku jasno brązową skórą wyprawioną wraz z włosem. Dookoła zrolowany ciemnozielony koc który idealnie komponował się z kolorem boków plecaka. Uroku dodawała także srebrzysta menażka przytroczona do samego środka klapy plecaka. Tego mu zazdroszczono. Niewiele było tego typu cudów. Był to prezent od wujka i stanowił niewątpliwie jego dumę. Chętnie jednak by z niego zrezygnował, na rzecz znajomości z innymi czy też wiedzy praktycznej, której w tym momencie nie posiadał. Był po prostu starym żółtodziobem. Dzieci go okalające – bo byli tacy, których wiek i dziesięciu lat nie sięgał szczycili się wydrapanymi nożem na menażkach nazwami miejscowości, w których odbywały się obozy harcerskie, a o których on nie miał zielonego pojęcia. Jego menażka była nowa i nieskalana żadnym zapisem. Potem wszystko zaczęło nabierać dziwnie szybkiego tempa. Obrazy przewijały się przed jego oczami z niewyobrażalną prędkością.
Ostre szarpnięcie uzmysłowiło mu chwilę w której pociąg ruszył i zaczął wieźć go w nieznane. Podekscytowanie nową przygodą pozwoliło zapomnieć o niewygodach podróży, tłoku w przedziale i strasznym harmiderze panującym  wokoło. Trzynaście godzin pociągowych katuszy minęło jak z bicza strzelił. Nawet dodatkowa godzina autobusem i 2 km marszu piechotą nie były wstanie odcisnąć jakiegokolwiek zmęczenia na młodym organizmie. Idąc karnie w szeregu z ciekawością rozglądał się po lesie, którego szczyty sosen sięgały prawie obłoków zastanawiając się jak to będzie wszystko wyglądać. Wreszcie miejsce docelowe. Niewielka polanka na, której pozornie bezładnie rozrzucone są olbrzymie zielone brezentowe worki. To zapewne namioty. Dom na najbliższe dni pobytu, a gdzie łóżka i pościel. Prześcieradło miał przy sobie wraz z poszwą na kołdrę. Tylko, że nie było łóżka, ani pościeli. Już wkrótce wszystko się wydało.
Po dniu mozolnej pracy przerwanej tylko i wyłącznie posiłkami, po których przepięknie lśniącą menażkę diabli wzięli, co niewątpliwie było skutkiem szorowania jej piaskiem jako najlepszym – a zresztą jedynym – środkiem myjącym; stanął olbrzymi namiot, a w nim w poprzek dotykając tylnej jego ściany prycza. Był to niewątpliwie cud techniki obozowej. Ponieważ tak ułożyło się ukształtowanie powierzchni ziemskiej niezależnie od praw grawitacji i ciśnienia powietrza przednie cztery nogi na które wykorzystano pnie drzewa o średnicy 20 cm zaledwie też 20 cm unosiły się nad powierzchnię ziemi. A więc bez mała sama konstrukcja pryczy niejako stanowiła przedłużenie podłoża pierwszej części namiotu. Z drugiej strony nogi były o wiele dłuższe i aby wyrównać poziom pryczy mierzyły dobrze ponad pół metra. Nogi przednie i odpowiednio nogi tylne połączone zostały poprzecznymi drągami, na które to zostało nabitych około piętnastu bardzo solidnie wyglądających żerdzi. Konstrukcja była naprawdę imponująca. Jeszcze patrząc na gotową pryczę przypominała się mozolna praca kopania „niebotycznie” głębokich dołów, i walka z niezliczoną ilością korzeni, aby zakotwiczone w ziemi  „monstrum” było w stanie utrzymać 9 młodzieńców w sile wieku, których ciężar niewątpliwie przekraczał 350 kg w stanie spoczynku. Nasuwało się tylko jedno pytanie:
-          Jak spać na tych żerdziach?
Ale problem rozwiązał się szybko sam. Na samym środku placu, w samym środku rozstawionych już namiotów leżała kupka, a w zasadzie duża sterta poskładanych płóciennych szmat. Tak to wyglądało na pierwszy rzut oka i w zasadzie od samego początku było zagadkowym zjawiskiem. Okazało się, iż były to „powłoczki” z jutowego włókna – a przynajmniej tak to wyglądało, które miały być tym – na czym się śpi. A co ze środkiem. I tu dopiero nastąpiła niespodzianka. Nieopodal w samym środku lasu znajdowała się duża kopa siana. Cóż to była za prawdziwa frajda upychania go w olbrzymie sienniki.
- Nie wpychaj za dużo. Pamiętaj, aby siennik nie był za miękki bo będziesz spał na żerdkach. Ale i nie za twardy bo się będziesz zsuwał. – usłyszał za sobą przemiły głos jednej z druhen, a zaraz potem salwę  perlistego szczerego śmiechu.
Jak się później okazało było w tym bardzo dużo racji. Już układając siennik na pryczy i próbnie przymierzając się do spania wielokrotnie ujmował zawartości siana z siennika. Po trudach całego dnia, który pomimo dużej ilości pracy minął jak z bicza strzelił, przyszedł czas na wspólne pożegnanie dnia przy ognisku i cisza nocna. Trudno sobie wyobrazić, aby przewracał się z boku na bok, gdyż od razu usnął. Nie było mowy także o jakimkolwiek śnie – w sensie przezywania tych zdarzeń które przeżył czy też tych o których marzył. Spał jak kamień. Do momentu w którym nagle wszystko wokoło zawirowało, a później rozległ się potworny trzask. Nie wiadomo w jaki sposób otwierając oczy zobaczył nad sobą niebo rozświetlone tysiącem gwiazd, a obok „kupę” posplatanych ze sobą ciał przykrytych nierównomierną powłoką złożoną z sienników poduszek, kocy  i prześcieradeł . Może wyglądało to przekomicznie, ale jemu wcale nie było do śmiechu. Pierwsza harcerska budowla w której uczestniczył po prostu się zawaliła. Runęła tak jak przynajmniej w tym momencie runęło jego przekonanie o swojej wartości i znajdowaniu się we właściwym miejscu. Szybko się pozbierał, odszukał latarkę. Niepewnie w chodząc do namiotu od drugiej strony odnalazł sweter, naciągnął go przez głowę i .... .
Zrozpaczony stał patrząc na zarwana pryczę. Środek nocy, przenikliwe zimno. I w błyskających światłach latarek, których żółte krążki biegały po całym płótnie namiotu, od czasu do czasu ukazywał się jego oczom. obraz zniszczenia. Tylne nogi pryczy po prostu się położyły. Wyglądało to tak jakby prycza po prostu się zmęczyła unoszeniem ciał śpiochów. W błyskawicznym tempie jak w zwariowanym tańcu po namiocie w cudowny sposób wraz z krążkami światła przemieszczać się zaczęły  sienniki, poduszki i koce. Od czasu do czasu jak duch jakowyś przelatywało białe prześcieradło. Niewiadomo skąd w jego ręku znalazła się siekiera. Stał z nią lekko osłupiały i nie wiedział co dalej robić.
-          Cześć jestem Jurek. Pomogę Ci.
Ramię starszego kolegi okazało się bardzo pomocne. i choć było ich przecież w namiocie dziewięciu i wszyscy przykładali się do uratowania mebla, a nader wszystko jak najmniejszej straty godzin nocnego odpoczynku, wydawało musie iż jedynymi osobami, które przejęły na siebie brzemię odbudowy pryczy są Jurek i On. To ich zaangażowanie i ciężka praca pozwoliła na doprowadzenie do porządku „ legowiska” na tyle, aby można było jak najszybciej położyć się spać. Jeszcze tuląc głowę do poduszki wspominał zbijanie pryczy przy promieniu latarki oraz słowach zachęty, otuchy, a przede wszystkim rady z ust starszego kolegi.    

Jak się okazało na końcu obozu to z rąk Jurka – komendanta kursu – otrzymał patent drużynowego.

 

Powoli uniósł do góry głowę. Chyba jakiś trzask wyrwał go z zadumy. To było to samo miejsce, gdzie 10 lat temu stał jego po raz pierwszy postawiony namiot. Gdzie stała zbita prycza. Wstał powoli i otrząsając się ze wspomnień skierował kroki na pobliski pagórek, na którym widać było kawałek kręgu rozstawionych namiotów obozu harcerskiego, który to już jako kolejny z rzędu był prowadzony przez niego jako komendanta.

piątek, 2 października 2015

Jak to się zaczęło ?



Nie mogę powiedzieć z ręką na sercu, iż wszystko pamiętam. Ale było chyba tak:
Szkoła podstawowa ze stołówką usytuowaną poniżej poziomu ziemi. Światło wpadające z ukosa z wąskich okien umieszczonych pod sufitem. Strop podtrzymywany przez trzy olbrzymie jak dla małych szkolniaków słupy. Wszystko to pokryte olejną farbą, której nieokreślonej barwy nie można zapomnieć nigdy. A na samym końcu podwyższenie – drewniana scena. To tu odbywały się wszystkie apele i zebrania szkolne, tu były występy i przemówienia i tu właśnie pamiętam moment, który utkwił w mej pamięci jako początek tej wielkiej jedynej i niezapomnianej przygody. Z zakamarków pamięci wyłania się obraz młodego chłopca ubranego w spodnie typu „szarik” oraz jasno niebieski golf do którego rękawów przyszyte były białe frędzle siedzący na powyżej ustawionej scenie przed sztucznie zasymulowanym ogniskiem. Pamięć jest zawodna ale z pewnością był to indiański wódz „Czerwona chmura”. To jedyne wspomnienia, które mi pozostały z okresu drużyny zuchowej.
            Później nastąpiła długa przerwa w harcerskiej przygodzie. Podobno na dobre rzeczy nigdy nie jest za późno. Przyszedł czas, że przygoda czekała na mnie.

Naszyjnik z szarych harcerskich guzików



Zawsze frapowało mnie czytanie książek, a pragnieniem moim było ich pisanie.

Patrząc na zmieniające się czasy. Brak ideałów i wyznaczonych celów u młodego pokolenia chciałbym podzielić się wspomnieniami z harcerskich lat, w których to nosiłem „szary harcerski strój”. Myślę, że to określenie jest najbardziej na miejscu. Nie byłem w drużynie wodniaków, na rękawie nie posiadałem naszytych niezliczonej ilości sprawności, a jedynymi zmianami na moim mundurze były zmiany koloru podkładek pod krzyżem oraz zmiany koloru chust. Inni posiadali inne wspomnienia. Przypominam sobie, że siedząc przy jednym z wielu harcerskich ognisk wsłuchany we wspomnienia innych utkwiło mi w pamięci wspomnienie o głosie harcerskiej trąbki,  który to głos urzekł i niejako wprowadził w szeregi harcerstwa jednego z moich starszych kolegów. Wtedy to zazdrościłem tego typu szczególnych wspomnień.  Opowieść ta na dobre utkwiła w moim umyśle może właśnie dlatego, iż nie przypominam sobie fascynacji jakimś zjawiskiem, które to byłoby początkiem tej fascynującej, jedynej w swoim rodzaju i niepowtarzalnej przygody.
Pomimo tego wszystkiego wspomnienia z tamtych lat są tak silne i żywe, iż w dalszym ciągu chciałbym się nimi podzielić. Pierwszą taką próbą, która de facto nie ujrzała światła dziennego był zbiór opowiadań „Rok harcerskich miłości”, który także postanowiłem dołączyć do tego zbioru.