środa, 14 października 2020

WIOSNA– cz.4 ze zbioru ROK HARCERSKICH MIŁOŚCI

 

Na powierzchnię ziemi wydobywają się pierwsze kwiaty

- przebijają cienką powłokę lodu

- tak jak i powlokę mojej oziębłości przebija obraz świata

ON

                Pierwsze promienie słońca zaczęły rozgrzewać zziębnięta powłokę ziemi. Wreszcie na drzewach zaczęły zielenić się liście i pojawiać pierwsze pąki. Wtedy go zobaczyłam. Po raz pierwszy. A może po prostu pierwszy raz go odkryłam.

                Siedział zawsze za mną w drugiej ławce. Cichy, skupiony. Czasami w gronie kolegów opowiadał dowcipy. Chyba dobre, bo po każdym wybuchała olbrzymia salwa śmiechu. Jak chodziły słuchy był instruktorem Komendy Hufca, lecz w mundurze nie widziałam go nigdy. W szkole był po prostu uczniem, takim samym jak Kazik, Jurek czy Sławek. A może bardziej szarym niż oni. Z nimi widywałam się na prywatkach, a On nigdzie nie bywał. Aż tu naraz. Tak! Wyszło szydło z worka. Nie wierzyłam Irce gdy mówiła „Zobaczysz, że jeszcze kiedyś nas zaskoczy”. Może coś wiedziała na jego temat. Świnia, ze nic nie powiedziała. Bomba wybuchła na rajdzie. Tyle czasu oczekiwaliśmy na  tajemniczego opiekuna z ramienia Komendy Hufca. Na zbiórkę przyszedł On. Srebrny sznur i zielona podkładka pod krzyżem. Ogólny szok. Ale się maskował. Ja mam dopiero pioniera. W pierwszej chwili nie wiedzieliśmy jak się zachować. Trochę głupia sytuacja. Nasz kolega - a jednak przełożony. Ten mundur trochę nas przytłoczył.

                Wreszcie na szlaku. Pod nogami odczuwam twardy grunt ziemi kieleckiej. Wdycham pełną piersią świeże powietrze puszczy jodłowej. Same przyszły mi na myśl słowa ojca tej krainy - Żeromskiego: „ ... Widział każde włókno, każde ścięgno kory rozerwane i cierpiące. Słyszał dookoła siebie płacz samotny, jedyny płacz przed obliczem Boga. Nie widział tylko kto płacze....”. „Ludzie bezdomni” stanęli mi przed oczyma. Mój wzrok spoczął właśnie na Nim. Wydawało mi się przez chwilę, że patrzę na Judyma. Czy to zbieg okoliczności, ze imię moje brzmi Joanna. Wtedy zaczęłam pomału rozumieć, że to właśnie On zaprzątał bez przerwy moje myśli, a na tym właśnie rajdzie postać z mych myśli przyjęła realny kształt i imię. Zaraz zaczęło mi się lepiej maszerować, lżej, weselej. Droga tego rajdu prowadziła mnie przez lata, aż do momentu, gdy usłyszałam dźwięki marsza Mendelsona na ..... naszym harcerskim ślubie.

     Łódź, sierpień 1980

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz